<< Home
1 - 2 - 3 - 4 - 5 - 6 - 7 - 8

VI
Drzewem Eithne był, ma się rozumieć, dąb, a właściwie trzy zrośnięte razem dęby, wciąż jeszcze zielone, nie zdradzające żadnych objawów usychania, choć Geralt obliczał je na co najmniej trzysta lat. Dęby były wewnątrz puste, a dziupla miała rozmiary sporej izby o wysokim, zwężającym się w stożek pułapie. Wnętrze było oświetlone nie kopcącym kagankiem i skromnie, ale nie prymitywnie, zamienione na wygodną kwaterę.
Eithne klęczała pośrodku, na czymś w rodzaju włóknistej maty. Przed nią, wyprostowana i nieruchoma, jak gdyby skamieniała, siedziała na podwiniętych nogach Ciri, umyta i wyleczona z kataru, szeroko otwierająca swe wielkie, szmaragdowe oczy. Wiedźmin zauważył, że jej twarzyczka, teraz, gdy znikł z niej brud i grymas złośliwego diablęcia, była wcale ładna.
Eithne czesała długie włosy dziewczynki, powoli i pieszczotliwie.
- Wejdź, Gwynbleidd. Usiądź.
Usiadł, ceremonialnie przyklękając najpierw na jedno kolano.
- Wypocząłeś? - spytała driada, nie patrząc na niego, nie przerywając czesania. - Kiedy możesz wyruszyć w drogę powrotną? Co powiesz na jutro rano?
- Kiedy tylko rozkażesz - powiedział zimno - Pani Brokilonu. Wystarczy jednego twego słowa, bym przestał drażnić cię moją obecnością w Duen Canell.
- Geralt - Eithne powoli odwróciła głowę. - Nie zrozum mnie źle. Znam cię i szanuję. Wiem, żeś nigdy nie skrzywdził driady, rusałki, sylfidy czy nimfy, wręcz przeciwnie, zdarzało ci się występować w ich obronie, ratować życie. Ale to nie zmienia niczego. Za wiele nas dzieli. Należymy do innych światów. Nie chcę i nie mogę robić wyjątków. Dla nikogo. Nie będę pytała, czy to rozumiesz, bo wiem, że tak jest. Pytam, czy to akceptujesz.
- Co to zmieni?
- Nic. Ale chcę wiedzieć.
- Akceptuję - potwierdził. - A co z nią? Z Ciri? Ona też należy do innego świata.
Ciri spojrzała na niego płochliwie, potem rzuciła okiem w górę, na driadę. Eithne uśmiechnęła się.
- Już nie na długo - powiedziała.
- Eithne, proszę. Zastanów się.
- Nad czym?
- Oddaj mi ją. Niech wraca ze mną. Do świata, do którego należy.
- Nie, Biały Wilku - driada ponownie zagłębiła grzebień w popielate włosy dziewczynki. - Nie oddam jej. Kto jak kto, ale ty powinieneś to zrozumieć.
- Ja?
- Ty. Nawet do Brokilonu docierają wieści ze świata. Wieści o pewnym wiedźminie, który za świadczone usługi wymusza niekiedy dziwne przysięgi. "Dasz mi to, czego nie spodziewasz się zastać w domu". "Dasz mi to, co już masz, a o czym nie wiesz". Brzmi znajomie? Wszakże od pewnego czasu próbujecie w ten sposób pokierować przeznaczeniem, szukacie chłopców wyznaczonych przez los na waszych następców, chcecie bronić się przed wymarciem i zapomnieniem. Przed nicością. Dlaczego więc dziwisz się mnie? Ja troszczę się o los driad. To chyba sprawiedliwie? Za każdą zabitą przez ludzi driadę jedna ludzka dziewczynka.
- Zatrzymując ją, obudzisz wrogość i pragnienie zemsty, Eithne. Obudzisz zapiekłą nienawiść.
- Nic to dla mnie nowego, ludzka nienawiść. Nie, Geralt. Nie oddam jej. Zwłaszcza że zdrowa. To ostatnio nieczęste.
- Nieczęste?
Driada utkwiła w nim swe wielkie, srebrne oczy.
- Podrzucają mi chore dziewczynki. Dyfteryt, szkarlatyna, krup, ostatnio nawet ospa. Myślą, że nie mamy immunitetu, że epidemia nas zniszczy albo przynajmniej zdziesiątkuje. Rozczaruj ich, Geralt. Mamy coś więcej niż immunitet. Brokilon dba o swoje dzieci.
Zamilkła, pochylając się, ostrożnie rozczesała pasemko splątanych włosów Ciri, pomagając sobie drugą ręką.
- Czy mogę - odchrząknął wiedźmin - przystąpić do poselstwa, z którym przysyła mnie tu król Venzlav?
- A nie szkoda na to czasu? - uniosła głowę Eithne. - Po co masz się wysilać? Przecież ja doskonale wiem, czego chce król Venzlav. Do tego bynajmniej nie potrzeba proroczych zdolności. Chce, bym oddała mu Brokilon, zapewne aż po rzeczkę Vdę, którą, jak mi wiadomo, uważa, lub chciałby uważać za naturalną granicę pomiędzy Brugge a Verden. W zamian, jak przypuszczam, oferuje mi enklawę, mały i dziki zakątek lasu. I zapewne gwarantuje królewskim słowem i królewską opieką, że ten mały i dziki zakątek, ten skrawek puszczy, będzie należał do mnie po wieki wieków i że nikt nie ośmieli się niepokoić tam driad. Ze tam driady będą mogły żyć w pokoju. Co, Geralt? Venzlav chciałby zakończyć trwającą dwa stulecia wojnę o Brokilon. I aby ją zakończyć, driady miałyby oddać to, w obronie czego giną od dwustu lat? Tak po prostu - oddać? Oddać Brokilon?
Geralt milczał. Nie miał nic do dodania. Driada uśmiechnęła się.
- Czy tak właśnie brzmiała królewska propozycja, Gwynbleidd? Czy też może była bardziej szczera, mówiąca: "Nie zadzieraj głowy, leśne straszydło, bestio z puszczy, relikcie przeszłości, lecz posłuchaj, czego chcemy my, król Venzlav. A my chcemy cedru, dębu i hikory, chcemy mahoniu i złotej brzozy, cisu na łuki i masztowych sosen, bo Brokilon mamy pod bokiem, a musimy sprowadzać drewno zza gór. Chcemy żelaza i miedzi, które są pod ziemią. Chcemy złota, które leży na Craag Ań. Chcemy rąbać i piłować, i ryć w ziemi, nie musząc nasłuchiwać świstu strzał. I co najważniejsze - chcemy nareszcie być królem, któremu podlega wszystko w królestwie. Nie życzymy sobie w naszym królestwie jakiegoś Brokilonu, lasu, do którego nie możemy wejść. Taki las drażni nas, złości i spędza nam sen z powiek, bo my jesteśmy ludźmi, my panujemy nad światem. Możemy, jeśli zechcemy, tolerować na tym świecie kilka elfów, driad czy rusałek. Jeśli nie będą zbyt zuchwałe. Podporządkuj się naszej woli, Wiedźmo Brokilonu. Lub zgiń".
- Eithne, sama przyznałaś, że Venzlav nie jest głupcem ani fanatykiem. Z pewnością wiesz, że to król sprawiedliwy i miłujący pokój. Jego boli i martwi przelewana tu krew...
- Jeśli będzie trzymał się z dala od Brokilonu, nie popłynie ani kropla krwi.
- Dobrze wiesz... - Geralt uniósł głowę. - Dobrze wiesz, że to nie tak. Zabijano ludzi na Wypalankach, na Ósmej Mili, na Sowich Wzgórzach. Zabijano ludzi w Brugge, na lewym brzegu Wstążki. Poza Brokilonem.
- Miejsca, które wymieniłeś - odrzekła spokojnie driada - to Brokilon. Ja nie uznaję ludzkich map ani granic.
- Ale tam wyrąbano las sto lat temu! - Cóż znaczy sto lat dla Brokilonu? I sto zim? Geralt zamilkł.
Driada odłożyła grzebień, pogłaskała Ciri po popielatych włosach.
- Przystań na propozycję Venzlava, Eithne. Driada spojrzała na niego zimno.
- Co nam to da? Nam, dzieciom Brokilonu?
- Możliwość przetrwania. Nie, Eithne, nie przerywaj. Wiem, co chcesz powiedzieć. Rozumiem twoją dumę z niezależności Brokilonu. Świat się jednak zmienia. Coś się kończy. Czy tego chcesz, czy nie, panowanie człowieka nad światem jest faktem. Przetrwają ci, którzy się z ludźmi zasymilują. Inni zginą. Eithne, są lasy, gdzie driady, rusałki i elfy żyją spokojnie, ułożywszy się z ludźmi. Jesteśmy przecież sobie tak bliscy. Przecież ludzie mogą być ojcami waszych dzieci. Co daje ci wojna, którą prowadzisz? Potencjalni ojcowie waszych dzieci padają pod waszymi strzałami. I jaki jest skutek? Ile spośród driad Brokilonu jest czystej krwi? Ile z nich to porwane, przerobione ludzkie dziewczęta? Nawet z Freixeneta musisz skorzystać, bo nie masz wyboru. Jakoś mało widzę tu maleńkich driad, Eithne. Widzę tylko ją - ludzką dziewczynkę, przerażoną i otępiałą od narkotyków, sparaliżowaną ze strachu...
- Wcale się nie boję! - krzyknęła nagle Ciri, przybierając na chwilę swą zwykłą minę małego diabełka. - I nie jestem opępiała! Nie myśl sobie! Mnie się nic nie może tu stać. Akurat! Nie boję się! Moja babka mówi, ze driady nie są złe, a moja babka jest najmądrzejsza na świecie! Moja babka... Moja babka mówi, że powinno być więcej takich lasów jak ten...
Zamilkła, opuściła głowę. Eithne zaśmiała się.
- Dziecko Starszej Krwi - powiedziała. - Tak, Geralt. Ciągle jeszcze rodzą się na świecie Dzieci Starszej Krwi, o których mówią przepowiednie. A ty mówisz, że coś się kończy... Martwisz się, czy przetrwamy...
- Smarkula miała wyjść za mąż za Kistrina z Verden - przerwał Geralt. - Szkoda, że nie wyjdzie. Kistrin obejmie kiedyś rządy po Ervyllu, pod wpływem żony o takich poglądach może zaprzestałby rajdów na Brokilon?
- Nie chcę tego Kistrina! - krzyknęła cienko dziewczynka, a w jej zielonych oczach coś błysnęło. - Niech sobie Kistrin znajdzie śliczny i głupi materiał! Ja nie jestem żaden materiał! Nie będę żadną księżną!
- Cicho, Dziecko Starszej Krwi - driada przytuliła Ciri. - Nie krzycz. Oczywiście, że nie będziesz księżną...
- Oczywiście - wtrącił kwaśno wiedźmin. - I ty, Eithne, i ja dobrze wiemy, czym ona będzie. Widzę, że to już postanowione. Trudno. Jaką odpowiedź mam zanieść królowi Venzlavowi, Pani Brokilonu?
- Żadnej.
- Jak to, żadnej?
- Żadnej. On to zrozumie. Już dawniej, już bardzo dawno temu, gdy Venzlava nie było jeszcze na świecie, pod Brokilon podjeżdżali heroldowie, ryczały rogi i trąby, błyszczały zbroje, powiewały proporce i sztandary. "Ukorz się, Brokilonie!" krzyczano. "Król Koziząbek, władca Łysej Górki i Podmokłej Łąki żąda, byś się ukorzył, Brokilonie!" A odpowiedź Brokilonu była zawsze taka sama. Gdy już opuścisz mój Las, Gwynbleidd, obróć się i posłuchaj. W szumie liści usłyszysz odpowiedź Brokilonu. Przekaż ją Venzlavowi i dodaj, że innej nie usłyszy nigdy, póki stoją dęby w Duen Canell. Póki rośnie tu choć jedno drzewo i żyje choć jedna driada.
Geralt milczał.
- Mówisz, ze coś się kończy - ciągnęła wolno Eithne. - Nieprawda. Są rzeczy, które nie kończą się nigdy. Mówisz mi o przetrwaniu? Ja walczę o przetrwanie. Bo Brokilon trwa dzięki mojej walce, bo drzewa żyją dłużej niż ludzie, trzeba tylko chronić je przed waszymi siekierami. Mówisz mi o królach i książętach. Kim oni są? Ci, których znam, to białe szkielety, leżące w nekropoliach Craag Ań, tam, w głębi lasu. W marmurowych grobowcach, na stosach żółtego metalu i błyszczących kamyków. A Brokilon trwa, drzewa szumią nad ruinami pałaców, korzenie rozsadzają marmur. Czy twój Venzlav pamięta, kim byli ci królowie? Czy ty to pamiętasz, Gwynbleidd? A jeżeli nie to jak możesz twierdzić, że coś się kończy? Skąd wiesz, komu przeznaczona jest zagłada, a komu wieczność? Co upoważnia cię, by mówić o przeznaczeniu? Czy ty chociaż wiesz, czym jest przeznaczenie?
- Nie - zgodził się. - Nie wiem. Ale...
- Jeśli nie wiesz - przerwała - na żadne "ale" nie ma iuz miejsca. Nie wiesz. Po prostu nie wiesz.
Zamilkła, dotknęła ręką czoła, odwróciła twarz.
- Gdy byłeś tu po raz pierwszy, przed laty - podjęła - też nie wiedziałeś. A Morenn... Moja córka... Geralt, Morenn nie żyje. Zginęła nad Wstążką, broniąc Brokilonu. Nie poznałam jej, gdy ją przyniesiono. Miała twarz zmiażdżoną kopytami waszych koni. Przeznaczenie? I dzisiaj ty, wiedźmin, który nie mogłeś dać Morenn dziecka, przyprowadzasz mi ją, Dziecko Starszej Krwi. Dziewczynkę, która wie, czym jest przeznaczenie. Nie, nie jest to wiedza, która odpowiadałaby tobie, którą mógłbyś zaakceptować. Ona po prostu wierzy. Powtórz, Ciri, powtórz to, co powiedziałaś mi, zanim wszedł tu ten wiedźmin, Geralt z Rivii, Biały Wilk. Wiedźmin, który nie wie. Powtórz, Dziecko Starszej Krwi.
- Wielmoż... Szlachetna pani - rzekła Ciri łamiącym się głosem. - Nie zatrzymuj mnie tu. Ja nie mogę... Ja chcę... do domu. Chcę wrócić do domu z Geraltem. Ja muszę... Z nim...
- Dlaczego z nim?
- Bo on... On jest moim przeznaczeniem. Eithne odwróciła się. Była bardzo blada.
- I co ty na to, Geralt?
Nie odpowiedział. Eithne klasnęła w dłonie. Do wnętrza dębu, wyłaniając się jak duch z panującej na zewnątrz nocy, weszła Braenn, niosąc oburącz wielki, srebrny puchar. Medalion na szyi wiedźmina zaczął szybko, rytmicznie drgać.
- I co ty na to? - powtórzyła srebrnowłosa driada, wstając. - Ona nie chce zostać w Brokilonie! Ona nie życzy sobie być driadą! Ona nie chce zastąpić mi Morenn, chce odejść, odejść za swoim przeznaczeniem! Czy tak, Dziecko Starszej Krwi? Czy tego właśnie chcesz?
Gin pokiwała pochyloną głową. Jej ramiona drżały. Wiedźmin miał dość.
- Dlaczego znęcasz się nad tym dzieckiem, Eithne? Za chwilę przecież dasz jej Wody Brokilonu i to, czego ona chce, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlaczego to robisz? Dlaczego robisz to w mojej obecności?
- Chcę pokazać ci, czym jest przeznaczenie. Chcę udowodnić ci, że nic się nie kończy. Ze wszystko dopiero się zaczyna.
- Nie, Eithne - powiedział, wstając. - Przykro mi, zepsuję ci ten popis, ale nie mam zamiaru na to patrzeć. Poszłaś trochę za daleko, Pani Brokilonu, chcąc podkreślić przepaść, która nas dzieli. Wy, Starszy Lud, lubicie powtarzać, że obca jest wam nienawiść, że to uczucie znane wyłącznie ludziom. Ale to nieprawda. Wiecie, czym jest nienawiść i potraficie nienawidzić, tylko okazujecie to trochę inaczej, mądrzej i mniej gwałtownie. Ale może przez to bardziej okrutnie. Przyjmuję twoją nienawiść, Eithne, w imieniu wszystkich ludzi. Zasługuję na nią. Przykro mi z powodu Morenn.
Driada nie odpowiedziała.
- I to właśnie jest odpowiedź Brokilonu, którą mam przekazać Venzlavowi z Brugge, prawda? Ostrzeżenie i wyzwanie? Naoczny dowód drzemiącej wśród tych drzew nienawiści i Mocy, z woli których za chwilę ludzkie dziecko wypije niszczącą pamięć truciznę, biorąc ją z rąk innego, ludzkiego dziecka, którego psychikę i pamięć już zniszczono? I tę odpowiedź ma zanieść Venzlawowi wiedźmin, który zna i polubił obydwoje dzieci? Wiedźmin, winien śmierci twojej córki? Dobrze, Eithne, stanie się wedle twej woli. Venzlav usłyszy twoją odpowiedź, usłyszy mój głos, zobaczy moje oczy i wszystko z nich wyczyta. Ale patrzeć na to, co ma się tu stać, nie muszę. I nie chcę.
Eithne milczała nadal.
- Żegnaj, Ciri - Geralt uklęknął, przytulił dziewczynkę. Ramiona Ciri zadrżały silnie. - Nie płacz. Przecież wiesz, nic złego nie może ci się tu stać.
Ciri pociągnęła nosem. Wiedźmin wstał.
- Żegnaj, Braenn - powiedział do młodszej driady. - Bądź zdrowa i uważaj na siebie. Przeżyj, Braenn, żyj tak długo jak twoje drzewo. Jak Brokilon. I jeszcze jedno...
- Tak, Gwynbleidd? - Braenn uniosła głowę, a w jej oczach coś mokro zalśniło.
- Łatwo zabija się z łuku, dziewczyno. Jakże łatwo spuścić cięciwę i myśleć, to nie ja, nie ja, to strzała. Na moich rękach nie ma krwi tego chłopca. To strzała zabiła, nie ja. Ale strzale nic nie śni się w nocy. Niech i tobie nic nie śni się w nocy, niebieskooka driado. Żegnaj, Braenn.
- Mona... - powiedziała niewyraźnie Braenn. Puchar, który trzymała w dłoniach, drżał, przepełniający go przezroczysty płyn falował.
- Co?
- Mona! -jęknęła. - Jestem Mona! Pani Eithne! Ja...
- Dość tego - rzekła ostro Eithne. - Dość. Panuj nad sobą, Braenn.
Geralt zaśmiał się sucho.
- Masz twoje przeznaczenie, Leśna Pani. Szanuję twój upór i twoją walkę. Ale wiem, że wkrótce będziesz walczyć sama. Ostatnia driada Brokilonu posyłająca na śmierć dziewczęta, które jednak wciąż pamiętają swoje prawdziwe imiona. Mimo wszystko, życzę ci szczęścia,
Eithne. Żegnaj.
- Geralt... - szepnęła Ciri, siedząc nadal nieruchomo, z opuszczoną głową. - Nie zostawiaj mnie... samej...
- Biały Wilku - powiedziała Eithne, obejmując zgarbione plecy dziewczynki. - Musiałeś czekać, aż ona cię o to poprosi? O to, byś jej nie opuszczał? Byś wytrwał przy niej do końca? Dlaczego chcesz opuścić ją w takiej chwili? Zostawić samą? Dokąd chcesz uciekać, Gwynbleidd? I przed czym?
Ciri jeszcze bardziej pochyliła głowę. Ale nie rozpłakała się.
- Aż do końca - kiwnął głową wiedźmin. - Dobrze, Ciri. Nie będziesz sama. Będę przy tobie. Nie bój się niczego. Eithne wyjęła puchar z drżących rąk Braenn, uniosła go.
- Umiesz czytać Starsze Runy, Biały Wilku?
- Umiem.
- Przeczytaj, co jest wyryte na pucharze. To puchar z Craag An. Pili z niego królowie, których już nikt nie pamięta.
- Duettaeann aef cirran Caerme Glaeddyy. Yn a esse-ath.
- Czy wiesz, co to oznacza?
- Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza... Jednym jesteś ty.
- Wstań, Dziecko Starszej. Krwi - w głosie driady szczęknął stalą rozkaz, któremu nie można było się przeciwstawić, wola, której nie można było się nie poddać. - Pij. To Woda Brokilonu.
Geralt zagryzł wargi wpatrzony w srebrzyste oczy Eithne. Nie patrzył na Ciri, powoli zbliżającą usta do brzegu pucharu. Widział to już, kiedyś, dawniej. Konwulsje, drgawki, niesamowity, przerażający, gasnący powoli krzyk. I pustka, martwota i apatia w otwierających się powoli oczach. Widział to już.
Ciri piła. Po nieruchomej twarzy Braenn powoli toczyła się łza.
- Wystarczy - Eithne odebrała jej puchar, postawiła na ziemi, oburącz pogładziła włosy dziewczynki opadające na ramiona popielatymi falami.
- Dziecko Starszej Krwi - powiedziała. - Wybieraj. Czy chcesz pozostać w Brokilonie, czy podążyć za twoim przeznaczeniem?
Wiedźmin z niedowierzaniem pokręcił głową. Ciri oddychała nieco szybciej, dostała rumieńców. I nic więcej. Nic.
- Chcę podążyć za moim przeznaczeniem - powiedziała dźwięcznie, patrząc w oczy driady.
- Niech więc tak się stanie - rzekła Eithne zimno i krótko. Braenn westchnęła głośno.
- Chcę zostać sama - powiedziała Eithne, odwracając się do nich plecami. - Odejdźcie, proszę.
Braenn chwyciła Ciri dotknęła ramienia Geralta, ale wiedźmin odsunął jej rękę.
- Dziękuję ci, Eithne - powiedział. Driada odwróciła się powoli.
- Za co mi dziękujesz?
- Za przeznaczenie - uśmiechnął się. - Za twoją decyzję. Bo przecież to nie była Woda Brokilonu, prawda? Przeznaczeniem Ciri było wrócić do domu. A to ty, Eithne, odegrałaś rolę przeznaczenia. I za to ci dziękuję.
- Jak ty mało wiesz o przeznaczeniu - powiedziała gorzko driada. - Jak ty mało wiesz, wiedźminie. Jak ty mało widzisz. Jak ty mało rozumiesz. Dziękujesz mi? Dziękujesz za rolę, którą odegrałam? Za jarmarczny popis? Za sztuczkę, za oszustwo, za mistyfikację? Za to, że miecz przeznaczenia był, jak sądzisz, z drewna, pociągniętego pozłotką? Dalejże więc, nie dziękuj, ale zdemaskuj mnie. Postaw na swoim. Udowodnij, ze racja jest po twojej stronie. Rzuć mi w twarz twoją prawdę, pokaż, jak tryumfuje trzeźwa, ludzka prawda, zdrowy rozsądek, dzięki którym, w waszym mniemaniu, opanujecie świat. Oto Woda Brokilonu, jeszcze trochę zostało. Odważysz się? Zdobywco świata?
Geralt, choć rozdrażniony jej słowami, zawahał się, ale tylko na chwilę. Woda Brokilonu, nawet autentyczna, nie miała na niego wpływu, na zawarte w niej toksyczne, halucynogenne taniny był całkowicie uodporniony. Ale to przecież nie mogła być Woda Brokilonu, Ciri piła jąi nic się nie stało. Sięgnął po puchar, oburącz, spojrzał w srebrne oczy driady.
Ziemia uciekła mu spod nóg, momentalnie, i zwaliła mu się na plecy. Potężny dąb zawirował i zatrząsł się. Z trudem macając dookoła drętwiejącymi rękoma, otworzył oczy, a było to tak, jak gdyby odwalał marmurową płytę grobowca. Zobaczył nad sobą maleńką twarzyczkę Braenn, a za nią błyszczące jak rtęć oczy Eithne. I jeszcze inne oczy, zielone, jak szmaragdy. Nie, jaśniejsze. Jak trawa wiosną. Medalion na jego szyi drażnił, wibrował.
- Gwynbleidd - usłyszał. - Patrz uważnie. Nie, nic ci nie pomoże zamykanie oczu. Patrz, patrz na twoje przeznaczenie.
- Pamiętasz?
Nagły, rwący kurtynę dymu wybuch jasności, wielkie, ciężkie od świec kandelabry ociekające festonami wosku.
Kamienne ściany, strome schody. Schodząca po schodach zielonooka i popielatowłosa dziewczyna w diademiku z misternie rzeźbioną gemmą, w srebrnobłękitnej sukni z trenem podtrzymywanym przez pazia w szkarłatnym kubraczku.
- Pamiętasz?
Jego własny głos mówiący... Mówiący...
Wrócę tu za sześć lat...
Altana, ciepło, zapach kwiatów, ciężkie jednostajne brzęczenie pszczół. On sam, na kolanach, podający różę kobiecie o popielatych włosach rozsypanych lokami spod wąskiej, złotej obręczy. Na palcach dłoni, biorącej różę z jego ręki, pierścienie ze szmaragdami, wielkie, zielone kaboszony.
- Wróć tu - mówi kobieta. - Wróć tu, jeśli zmienisz zdanie. Twoje przeznaczenie będzie czekało.
Nigdy nie wróciłem, pomyślał. Nigdy tam... nie wróciłem. Nigdy nie wróciłem do...
Dokąd?
Popielate włosy. Zielone oczy.
Znowu jego głos, w ciemności, w mroku, w którym ginie wszystko. Są tylko ognie, ognie aż po horyzont. Kurzawa iskier w purpurowym dymie. Belleteyn! Noc Majowa! Z kłębów dymu patrzą ciemne, fiołkowe oczy, płonące w bladej, trójkątnej twarzy przesłoniętej czarną, sfalowaną burzą loków.
Yennefer!
- Za mało - wąskie usta widziadła skrzywione nagle, po bladym policzku toczy się łza. szybko, coraz szybciej, jak kropla wosku po świecy.
- Za mało. Trzeba czegoś więcej.
- Yennefer!
- Nicość za nicość - mówi widziadło głosem Eithne. - Nicość i pustka, która jest w tobie, zdobywco świata, który nie potrafisz nawet zdobyć kobiety, którą kochasz. Który odchodzisz i uciekasz, mając przeznaczenie w zasięgu ręki. Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.
- To prawda - mówi kobieta o popielatych włosach i zagadkowym uśmiechu. - To prawda, Geralt.
Kobieta ma na sobie srebrzystą zbroję, zakrwawioną, pogiętą, podziurawioną ostrzami pik lub halabard. Krew wąską strużką cieknie jej z kącika zagadkowo i nieładnie uśmiechniętych ust.
- Ty drwisz z przeznaczenia - mówi, nie przestając się uśmiechać. - Drwisz sobie z niego, igrasz z nim. Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. Drugim... jest śmierć? Ale to my umieramy, umieramy przez ciebie. Ciebie śmierć nie może doścignąć, więc zadowala się nami. Śmierć idzie za tobą krok w krok, Biały Wilku. Ale to inni umierają. Przez ciebie. Pamiętasz mnie?
- Ca... Calanthe!
- Możesz go uratować - głos Eithne, zza zasłony dymu. - Możesz go uratować, Dziecko Starszej Krwi. Zanim pogrąży się w nicości, którą pokochał. W czarnym lesie, który nie ma końca.
Oczy, zielone jak trawa wiosną. Dotyk. Głosy, krzyczące niezrozumiałym chórem. Twarze.
Nie widział już nic, leciał w przepaść, w pustkę, w ciemność. Ostatnim, co usłyszał, był głos Eithne.
- Niech więc tak się stanie.