<< Home
1 - 2 - 3 - 4 - 5 - 6 - 7 - 8 - 9 - 10 - 11 - 12 - 13 - 14 - 15 - 16 - 17

III
- Pan śpi - powtórzył odźwierny, patrząc na Geralta z góry. Był wyższy o głowę i blisko dwukrotnie szerszy w barach. - Głuchy jesteś, włóczęgo? Pan śpi, mówię.
- A niech sobie śpi - zgodził się wiedźmin. - Mam interes nie do twojego pana, ale do damy, która tu przebywa.
- Masz interes, powiadasz - odźwierny, jak się okazało, był człowiekiem dowcipnym, co zadziwiało u kogoś tej postury i aparycji. - To idź, powsinogo, do zamtuza i zrób z niego użytek. Wynocha.
Geralt odpiął od pasa sakiewkę i zważył ją w dłoni, trzymając za rzemyki.
- Nie przekupisz mnie - rzekł dumnie cerber.
- Nie zamierzam.
Odźwierny był za potężny, by mieć refleks pozwalający uchylić się lub zasłonić przed szybkim ciosem zwykłego człowieka. Przed ciosem wiedźmina nie zdołał nawet przymknąć oczu. Ciężka sakiewka z metalicznym trzaskiem wyrżnęła go w skroń. Runął na drzwi, chwytając się oburącz ościeżnicy. Geralt oderwał go od niej kopniakiem w kolano, pchnął barkiem i zdzieliłsakiewką jeszcze raz. Oczy odźwiernego zmętniały i rozbiegły się w przekomicznym zezie, nogi złożyły się pod nim jak dwa scyzoryki. Wiedźmin, widząc, jak drab, choć już prawie bez zmysłów, maca jeszcze dookoła rękami, walnął go z rozmachem po raz trzeci, prosto w ciemię.
- Pieniądz - mruknął - otwiera wszelkie drzwi.
W sieni było ciemnawo. Zza drzwi po lewej dobiegało gromkie chrapanie. Wiedźmin zajrzał tam ostrożnie. Na rozkopanym wyrku spała, gwiżdżąc nosem, otyła kobieta w nocnej koszuli zadartej powyżej bioder. Nie był to najpiękniejszy widok. Geralt wciągnął odźwiernego do izdebki i zamknął drzwi na skobel.
Po prawej były kolejne drzwi, półotwarte, a za nimi kamienne schodki prowadzące w dół. Wiedźmin już miał je minąć, gdy z dołu dobiegło go niewyraźne przekleństwo, łomot i suchy trzask pękającego naczynia.
Pomieszczenie było wielką kuchnią, pełną utensyliów, pachnącą ziołami i smolnym drewnem. Na kamiennej podłodze, wśród odłamków glinianego dzbanka, klęczał zupełnie goły mężczyzna z nisko opuszczoną głową.
- Sok jabłkowy, psia mać - powiedział bełkotliwie, kręcąc głową jak baran, który omyłkowo ubódł mur fortecy. - Sok... jabłkowy. Gdzie... Gdzie jest służba?
- Słucham? - spytał grzecznie wiedźmin. Mężczyzna uniósł głowę i przełknął ślinę. Oczy miał błędne i mocno przekrwione.
- Ona chce soku z jabłek - oświadczył, po czym, unosząc się z wyraźnym trudem, usiadł na nakrytej kożuchem skrzyni i oparł się o piec. - Muszę... zanieść na górę, bo ..
- Czy mam przyjemność z kupcem Beau Berrantem?
- Ciszej - skrzywił się boleśnie mężczyzna. - Nie wrzeszcz. Słuchaj, tam w beczułce... Sok. Z jabłek. Nalej w coś... i pomóż mi wejść na schody, dobrze?
Geralt wzruszył ramionami, potem pokiwał głową ze współczuciem. Sam raczej unikał alkoholowych ekscesów, ale stan, w jakim znajdował się kupiec, nie był mu całkowicie obcy. Odnalazł wśród naczyń dzban i cynowy kubek, naczerpał soku z beczułki. Usłyszał chrapanie i odwrócił się. Goły mężczyzna spał, zwiesiwszy głowę na pierś.
Wiedźmin miał przez chwilę ochotę polać go sokiem i rozbudzić, ale rozmyślił się. Wyszedł z kuchni, niosąc dzban. Korytarz kończył się ciężkimi, intarsjowanymi drzwiami. Wszedł ostrożnie, uchylając je tylko na szerokość pozwalającą wśliznąć się do środka. Było ciemnawo, rozszerzył więc źrenice. I zmarszczył nos.
W powietrzu wisiał ciężki zapach kwaśniejącego wina, świec i przejrzałych owoców. I jeszcze czegoś, co przypominało mieszankę woni bzu i agrestu.
Rozejrzał się. Stół na środku komnaty dźwigał prawdziwe pobojowisko dzbanków, karaf, pucharów, srebrnych talerzy i pater, półmisków i sztućców oprawnych w kość słoniową. Zmięta, zsunięta serweta zalana była winem, pełna fioletowych plam, sztywna od wosku, który ściekł ze świeczników. Łupiny pomarańczy jaskrawiły się niby kwiaty wśród pestek śliwek i brzoskwiń, ogonków gruszek i kostropatych, obranych z winogron szypuł. Jeden puchar był przewrócony i rozbity. Drugi był cały, w połowie pełny, sterczała z niego kość indyka. Obok pucharu stał czarny pantofelek na wysokim obcasie. Zrobiony był ze skóry bazyliszka. Nie istniał droższy surowiec mogący być wykorzystany w szewstwie.
Drugi pantofelek leżał pod krzesłem na rzuconej niedbale czarnej sukni z białymi falbankami i haftem o kwiecistym motywie.
Geralt stał przez chwilę niezdecydowany, walcząc z uczuciem zażenowania, z chęcią, by odwrócić się na pięcie i wyjść. Ale to oznaczałoby, że cerber w sieni oberwał zupełnie niepotrzebnie. Wiedźmin nie lubił robić czegokolwiek niepotrzebnie. W rogu komnaty dostrzegł kręcone schody.
Na stopniach znalazł cztery zwiędłe białe róże i serwetkę poplamioną winem i karminową pomadką. Zapach bzu i agrestu narastał.
Schody wiodły do sypialni, której podłogę pokrywała wielka kosmata skóra. Na skórze leżała biała koszula z koronkowymi mankietami i kilkanaście białych róż. I czarna pończocha.
Druga pończocha zwisała z jednego z czterech rzeźbionych słupków podtrzymujących kopulasty baldachim nad łożem. Rzeźby na słupkach wyobrażały nimfy i faunów, w różnych pozycjach. Niektóre pozycje były interesujące. Niektóre idiotycznie śmieszne. Wiele się powtarzało. /Ogólnie rzecz biorąc.
Geralt chrząknął głośno, patrząc na mnóstwo czarnych loków widocznych spod adamaszkowej kołdry. Kołdra poruszyła się i jęknęła. Geralt chrząknął jeszcze głośniej.
- Beau? - spytało niewyraźnie mnóstwo czarnych loków. - Przyniosłeś sok?
- Przyniosłem,
Spod czarnych loków objawiła się blada trójkątna twarz, fiołkowe oczy i wąskie, lekko skrzywione wargi. .
- Oooch... - wargi skrzywiły się jeszcze bardziej. -Oooch... Umrę z pragnienia...
- Proszę.
Kobieta usiadła, wygrzebując się z pościeli. Miała ładne ramiona i zgrabną szyję, na szyi czarną aksamitkę z gwiaździstym, skrzącym się od brylantów klejnotem. Oprócz aksamitki nie miała na sobie niczego.
- Dziękuję -- wyjęła mu kubek z ręki, wypiła chciwie, potem uniosła ręce i dotknęła skroni. Kołdra zsunęła się jeszcze bardziej. Geralt odwrócił wzrok. Grzecznie, ale niechętnie.
- Kim ty właściwie jesteś? - spytała czarnowłosa kobieta, mrużąc oczy i zakrywając się kołdrą. - Co tu robisz? Gdzie, do cholery, jest Berrant?
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? Momentalnie pożałował ironii. Kobieta uniosła dłoń, z palców wystrzeliła złocista smuga. Geralt zareagował odruchowo, składając obie dłonie w Znak Heliotropu, wychwycił czar tuż przed twarzą, ale wyładowanie było tak silne, że cisnęło go w tył, na ścianę. Osunął się na podłogę.
- Nie trzeba! - zawołał widząc, że kobieta unosi rękę ponownie. - Pani Yennefer! Przybywam w pokoju, bez złych zamiarów!
Od strony schodów dobiegł tupot, w drzwiach sypialni zamajaczyły postacie służących.
- Pani Yennefer!
- Odejdźcie - rozkazała im spokojnie czarodziejka. - Nie jesteście mi już potrzebni. Płaci się wam za pilnowanie domu. Ale skoro ten osobnik zdołał jednak tu wejść, zajmę się nim sama. Przekażcie to panu Berrantowi. A dla mnie proszę przygotować kąpiel.
Wiedźmin wstał z trudem. Yennefer przyglądała mu się
w milczeniu, mrużąc oczy.
- Odbiłeś moje zaklęcie - powiedziała wreszcie. - Nie jesteś czarodziejem, to widać. Ale zareagowałeś niezwykle szybko. Mów, kim jesteś, przybywający w pokoju nieznajomy. I radzę, mów prędko.
- Jestem Geralt z Rivii. Wiedźmin.
Yennefer wychyliła się z łoża, chwytając wyrzeźbionego na słupie fauna za fragment anatomii nieźle przystosowany do chwytania. Nie spuszczając wzroku z Geralta, podniosła z podłogi płaszcz z futrzanym kołnierzem. Owinąwszy się nim szczelnie, wstała. Nie spiesząc się nalała sobie jeszcze jeden kubek soku, wypiła duszkiem, odka-szlnęła, zbliżyła się. Geralt dyskretnie pomasował krzyże, które przed momentem boleśnie zetknęły się ze ścianą.
- Geralt z Rivii - powtórzyła czarodziejka, patrząc na niego zza czarnych rzęs. - Jak się tu dostałeś? I w jakim celu? Berrantowi, mam nadzieję, nie zrobiłeś krzywdy?
- Nie. Nie zrobiłem. Pani Yennefer, potrzebuję twej pomocy.
- Wiedźmin - mruknęła, podchodząc jeszcze bliżej, szczelniej otulając się płaszczem. - Nie dość, że pierwszy, którego widzę z bliska, to nie kto inny, a sławny Biały Wilk. Słyszałam o tobie to i owo.
- Wyobrażam sobie.
- Nie wiem, co sobie wyobrażasz - ziewnęła, po czym przysunęła się jeszcze bliżej. - Pozwolisz? - dotknęła dłonią jego policzka, zbliżyła twarz, spojrzała mu w oczy. Zacisnął szczęki. - Źrenice odruchowo dopasowują ci się do światła, czy też możesz je zwężać lub rozszerzać zależnie od woli?
- Yennefer - powiedział spokojnie. - Jechałem do Rinde cały dzień, nie zatrzymując się. Czekałem calutką noc na otwarcie bram. Dałem po czerepie odźwiernemu, który nie chciał mnie tu wpuścić. Niegrzecznie i natrętnie zakłóciłem ci sen i spokój. A wszystko to dlatego, że mój przyjaciel potrzebuje pomocy, której wyłącznie ty możesz udzielić. Udziel jej, proszę, a potem, jeśli zechcesz, porozmawiamy o mutacjach i aberracjach.
Cofnęła się o krok, nieładnie skrzywiła usta.
- O jakiego rodzaju pomoc chodzi?
- O regenerację magicznie porażonych narządów. Gardła, krtani i strun głosowych. Porażenie takie, jakby spowodowane przez szkarłatną mgłę. Lub bardzo podobne.
- Podobne - powtórzyła. - Krótko mówiąc, to nie szkarłatna mgła magicznie poraziła twego przyjaciela. Co to zatem było? Mówże, wyrwana ze snu o świcie nie mam ani siły, ani ochoty, by sondować ci mózg.
- Hmm... Najlepiej będzie, jeśli zacznę od początku...
- O, nie - przerwała. - Jeśli to aż tak skomplikowane, to wstrzymaj się nieco. Niesmak w ustach, potargane włosy, zlepione powieki i inne poranne niedogodności silnie ograniczają moje zdolności percepcyjne. Zejdź na dół do łaźni w piwnicy. Zaraz tam będę i wtedy wszystko mi opowiesz.
- Yennefer, nie chciałbym być natrętny, ale czas nagli. Mój przyjaciel...
- Geralt - przerwała ostro. - Wylazłam dla ciebie z łóżka, a nie zamierzałam tego zrobić przed południowym, dzwonem. Jestem gotowa zrezygnować ze śniadania. Wiesz, dlaczego? Bo przyniosłeś mi sok jabłkowy. Spieszyłeś się, głowę zaprzątało ci cierpienie przyjaciela, wdarłeś się tu przemocą, bijąc ludzi po czerepach, a mimo to poświęciłeś myśl spragnionej kobiecie. Ująłeś mnie tym i niewykluczone, że ci pomogę. Ale z wody i mydła nie zrezygnuję. Idź. Proszę.
- Dobrze.
- Geralt.
- Słucham - zatrzymał się w progu.
- Skorzystaj z okazji i sam też się wykąp. Po zapachu jestem w stanie domyślić się nie tylko rasy i wieku, ale i maści twojego konia.