1 - 2 - 3 -
4 - 5 - 6 -
7 - 8 - 9 -
10 - 11 - 12 -
13 - 14 - 15 -
16 - 17
V
- Mija godzina, od kiedy tam weszła - Chireadan obrócił stojącą na stole klepsydrę. - Zaczynam się niepokoić. Czyżby z gardłem Jaskra było aż tak źle? Nie sądzisz, że należałoby zajrzeć tam do nich na górę?
- W dość wyraźny sposób nie życzyła sobie tego - Geralt dopił kubek ziołowego napitku, krzywiąc się niemiłosiernie. Cenił i lubił osiadłych elfów za inteligencję, spokojną rezerwę i specyficzne poczucie humoru, ale ich upodobań względem jadła i napoju nie rozumiał i nie podzielał. - Nie zamierzam jej przeszkadzać, Chireadan. Magia wymaga czasu. Niech to trwa choćby i dobę, byle Jaskier ozdrowiał. - Cóż, masz słuszność. Z pomieszczenia obok rozlegał się stuk młotków. Errdil, jak się okazało, mieszkał w opuszczonej gospodzie, którą kupił, zamierzał odnowić i prowadzić wraz z żoną, cichutką i małomówną elfką. Rycerz Vratimir, który po nocy wspólnie spędzonej w kordegardzie przylgnął do kompanii, samorzutnie zaoferował pomoc w pracach remontowych. Wespół z małżeństwem zabrał się za odnawianie boazerii natychmiast, gdy uspokoiło się zamieszanie, wywołane nagłym a spektakularnym objawieniem się wiedźmina i Yennefer wyskakujących ze ściany w błysku portalu. - Jeśli mam być szczery - podjął Chireadan - nie spodziewałem się, że tak łatwo ci pójdzie. Yennefer nie należy do osób szczególnie spontanicznych, jeśli chodzi o niesienie pomocy. Kłopoty bliźnich nie bulwersują jej zbytnio i nie zakłócają snu. Krótko mówiąc, nie słyszałem, by kiedykolwiek pomogła komukolwiek bezinteresownie. Ciekawe, jaki ma interes w tym, by pomóc tobie i Jaskrowi. - Nie przesadzasz? - uśmiechnął się wiedźmin. - Nie zrobiła na mnie aż tak złego wrażenia. Wyższość, owszem, lubi demonstrować, ale w porównaniu z innymi czarodziejami, z całą tą arogancką bandą, jest chodzącym wdziękiem i wcieloną życzliwością. Chireadan również się uśmiechnął. - To trochę tak - powiedział - jakbyś uważał, że skorpion jest ładniejszy niż pająk, bo ma taki śliczny ogonek. Uważaj, Geralt. Nie jesteś pierwszym, który tak ją ocenia, nie wiedząc, że z wdzięku i urody uczyniła broń. Oręż, którym posługuje się nader zręcznie i bez skrupułów. Co oczywiście nie umniejsza faktu, że jest fascynująco urodziwą kobietą. Nie zaprzeczysz, prawda? Geralt spojrzał bystro na elfa. Już po raz drugi wydało mu się, że dostrzega na jego twarzy ślad rumieńca. Zdziwiło go to nie mniej niż słowa Chireadana. Elfy czystej krwi nie zwykły zachwycać się ludzkimi kobietami. Nawet tymi bardzo pięknymi. Yennefer zaś, choć na swój sposób atrakcyjna, za piękność uchodzić nie mogła. Gusta gustami, ale w istocie mało kto określał czarodziejki jako "urodziwe". Wszystkie wywodziły się wszak z kręgów społecznych, w których wyłącznym przeznaczeniem córek było zamążpójście. Któż pomyślałby o tym, by skazywać córkę na lata żmudnej nauki i tortury zmian somatycznych, gdy można było wydać ją za mąż i korzystnie się spowinowacić? Kto życzył sobie mieć w rodzime czarodziejkę? Pomimo respektu, jakim cieszyli się magicy, rodzina czarodziejki nie miała z niej najmniejszej korzyści, bo zanim dziewczyna ukończyła edukację, z rodziną przestawało łączyć ją cokolwiek - liczyło się wyłącznie konfraterstwo. Dlatego czarodziejkami zostawały wyłącznie córki mające zerowe szansę na znalezienie męża. W przeciwieństwie do kapłanek i druidek, które niechętnie brały brzydkie lub kalekie dziewczynki, czarodzieje przyjmowali każdą, która zdradzała predyspozycje. Jeśli zaś dziecko przechodziło przez sito pierwszych lat terminowania, wkraczała magia - prostująca i wyrównująca nogi, reperująca źle zrośnięte kości, łatająca zajęcze wargi, usuwająca blizny, znamiona i ślady po ospie. Młoda czarodziejka stawała się "atrakcyjna", bo wymagał tego prestiż jej profesji. Rezultatem były pseudoładne kobiety o złych i zimnych oczach brzydul. Brzydul niezdolnych zapomnieć o swej brzydocie przysłoniętej magiczną maską, ukrytej nie dlatego, by je uszczęśliwić, a wyłącz. nie dla prestiżu profesji. Nie, Geralt nie rozumiał Chireadana. Jego oczy, oczy wiedźmina, rejestrowały zbyt wiele szczegółów. - Nie, Chireadan - odpowiedział na pytanie. - Nie zaprzeczę. Dziękuję ci też za ostrzeżenie. Ale tu chodzi wyłącznie o Jaskra. Ucierpiał przy mnie, w mojej obecności. Nie zdołałem go ocalić, nie umiałem mu pomóc. Gdybym wiedział, że to go uleczy, usiadłbym na skorpionie gołym tyłkiem. - Tego właśnie musisz się strzec najbardziej - uśmiechnął się zagadkowo elf. - Bo Yennefer o, tym wie, a lubi wykorzystywać taką wiedzę. Nie ufaj jej, Geralt. Jest niebezpieczna. Nie odpowiedział. Na górze skrzypnęły drzwi. Yennefer stanęła przy schodach wsparta na balustradzie galeryjki. - Wiedźminie, czy mógłbyś tu na chwilę przyjść? - Oczywiście. Czarodziejka oparła się plecami o drzwi jednego z niewielu jako tako umeblowanych pokoi, w którym umieszczono cierpiącego trubadura. Wiedźmin podszedł, przyglądając się w milczeniu. Widział jej lewe ramię, odrobinę wyższe od prawego, Nos, odrobinę za długi. Usta, nieco zbyt wąskie. Podbródek, troszkę zbyt cofnięty. Brwi, za mało regularne. Oczy... Widział zbyt wiele szczegółów. Zupełnie niepotrzebnie. - Co z Jaskrem? - Wątpisz w moje umiejętności? Nadal patrzył. Miała figurę dwudziestolatki, choć jej prawdziwego wieku wolał nie zgadywać. Poruszała się z naturalną, niewymuszoną gracją. Nie, nie sposób było zgadnąć, jaka była dawniej, co w niej poprawiono. Przestał się nad tym zastanawiać, sensu to nie miało żadnego. - Twój utalentowany druh będzie zdrowy - powiedziała. - Odzyska swe zdolności wokalne. - Masz moją wdzięczność, Yennefer. Uśmiechnęła się. - Będziesz miał sposobność ją okazać. - Czy mogę zajrzeć tam do niego? Milczała chwilę, przyglądając mu się z dziwnym uśmiechem, bębniąc palcami po framudze drzwi. - Oczywiście. Wejdź. Medalion na szyi wiedźmina zaczął ostro, rytmicznie drgać. W centralnym punkcie podłogi leżała płonąca mlecznym światłem szklana kula wielkości małego arbuza. Kula wytyczała środek dziewięcioramiennej gwiazdy, precyzyjnie wytrasowanej, sięgającej ramionami kątów i ścian komnatki. W gwiazdę wpisany był wymalowany czerwoną farbą pentagram. Końce pentagramu oznaczone były czarnymi świecami tkwiącymi w lichtarzach o dziwacznym kształcie. Czarne świece płonęły również na wezgłowiu łóżka, na którym spoczywał okryty baranimi skórami Jaskier. Poeta oddychał spokojnie, nie rzęził już i nie charczał, z jego twarzy znikł grymas bólu, zastąpiony idiotycznym, pełnym szczęścia uśmiechem. - Śpi - powiedziała Yennefer. - I śni. Geralt przyjrzał się wzorom wykreślonym na podłodze. Ukryta w nich magia była wyczuwalna, ale wiedział, że była to magia śpiąca, nie rozbudzona. Przywodziła na myśl szmer oddechu drzemiącego lwa, ale dawała pojęcie o tym, czym może być lwi ryk. - Co to jest, Yennefer? - Pułapka. - Na kogo? - Na ciebie, chwilowo - czarodziejka przekręciła klucz w zamku, obróciła go w dłoni. Klucz znikł. - Tak więc, jestem schwytany - powiedział zimno. - Co teraz? Będziesz nastawać na moją cnotę? - Nie pochlebiaj sobie - Yennefer usiadła na brzegu łóżka. Jaskier, wciąż kretyńsko uśmiechnięty, zajęczał cicho. Był to bez wątpienia jęk rozkoszy. - O co tu chodzi, Yennefer? Jeśli to gra, to nie znam reguł. - Wspominałam ci - zaczęła - że zawsze zdobywam to, czego pragnę. Tak się zaś składa, że zapragnęłam czegoś, co ma Jaskier. Odbiorę mu to i rozstaniemy się. Nie obawiaj się, nie stanie mu się żadna krzywda... - Cudactwa, które ustawiłaś na podłodze - przerwał -służą do wywoływania demonów. Tam, gdzie wywołuje się demony, zawszę staje się komuś krzywda. Nie pozwolę na to. - ...włos mu z głowy nie spadnie - kontynuowała czarodziejka, nie zwracając żadnej uwagi na jego słowa. -Głosik będzie miał jeszcze piękniejszy i będzie bardzo zadowolony, wręcz szczęśliwy. Wszyscy będziemy szczęśliwi. I rozstaniemy się, bez żalu, ale i bez uraz. - Ach, Virginio - zajęczał Jaskier, nie otwierając oczu. - Piękne są twe piersi, delikatniejsze niźli puch łabędzi... Virginio... - Rozum mu odjęło? Majaczy? - Śni - uśmiechnęła się Yennefer. - Jego marzenie spełnia się we śnie. Wysondowałam mu mózg do samego dna. Wiele tam nie było. Trochę świństw, kilka marzeń, mnóstwo poezji. Mniejsza z tym. Pieczęć, którą zaczopo-wana była butla z dżinnem, Geralt. Wiem, że to nie trubadur ją ma, ale ty. Poproszę o nią. - Do czego ci ta pieczęć? - Jak by tu odpowiedzieć na twoje pytanie? - czarodziejka uśmiechnęła się zalotnie. - Spróbujmy może tak: gówno cię to obchodzi, wiedźminie. Zadowala cię taka odpowiedź? - Nie - uśmiechnął się również, i równie paskudnie. - Nie zadowala. Ale nie rób sobie z tego powodu wyrzutów, Yennefer. Niełatwo mnie zadowolić. Jak do tej pory udawało się to wyłącznie osobom sięgającym wyżej niż przeciętność. - Szkoda. Pozostaniesz zatem niezadowolony. Twoja strata. Pieczęć, poproszę. Nie rób min nie pasujących do twego typu urody i karnacji. Jeśli nie zauważyłeś, to wiedz, że właśnie zaczęło się odwdzięczanie, które jesteś mi winien. Pieczęć jest pierwszą ratą ceny za głos śpiewaka. - Jak widzę, rozłożyłaś cenę na wiele rat - powiedział zimno. - Dobrze. Mogłem się tego spodziewać i spodziewałem się. Ale niech to będzie uczciwy handel, Yennefer. Ja kupiłem twoją pomoc. I ja zapłacę. Skrzywiła wargi w uśmiechu, ale jej fiołkowe oczy pozostały nie zmrużone i zimne. - Co do tego, wiedźminie, nie powinieneś mieć wątpliwości. - Ja - powtórzył. - Ale nie Jaskier. Zabieram go stąd w bezpieczne miejsce. Uczyniwszy to, wrócę, zapłacę drugą ratę i dalsze. Bo jeżeli chodzi o pierwszą... Sięgnął do sekretnej kieszonki w pasie, wydobył mosiężną pieczęć ze znakiem gwiazdy i złamanego krzyża. - Proszę, weź. Nie jako ratę. Przyjmij to od wiedźmina w dowód wdzięczności za to, że choć wyrachowanie, ale potraktowałaś go życzliwiej, niż zrobiłaby to większość twoich konfratrów. Przyjmij to jako dowód dobrej woli, który powinien przekonać cię, że zadbawszy o bezpieczeństwo przyjaciela wrócę tu, by płacić. Nie dostrzegłem skorpiona wśród kwiatów, Yennefer. Gotów jestem płacić za moją nieuwagę. - Piękna przemowa - czarodziejka skrzyżowała ręce na piersi. - Wzruszająca i patetyczna. Szkoda, że daremna. Jaskier jest mi potrzebny i zostanie tu. - On już raz był blisko tego, co zamierzasz tu ściągnąć - Geralt wskazał na wzory na podłodze. - Gdy zakończysz dzieło i ściągniesz tu dżinna, pomimo twoich obietnic Jaskier ucierpi z pewnością, może jeszcze gorzej niż poprzednio. Bo wszakże to o stwora z butelki ci idzie, prawda? Zamierzasz zawładnąć nim, zmusić, by ci służył? Nie musisz odpowiadać, wiem, gówno mnie to obchodzi. A rób sobie, co chcesz, ściągnij tu sobie nawet dziesięć demonów. Ale bez Jaskra. Jeśli narazisz Jaskra, to nie będzie to już uczciwy handel, Yennefer, i nie masz prawa za takowy żądać zapłaty. Nie pozwolę... Urwał. - Ciekawiło mnie, kiedy poczujesz - zachichotała czarodziejka. Geralt napiął mięśnie, wytężył całą wolę, zaciskając szczęki do bólu. Nie pomogło. Był jak sparaliżowany, jak kamienny posąg, jak wbity w ziemię słup. Nie mógł poruszyć nawet palcem w bucie. - Wiedziałam, że potrafisz odbić czar rzucony wprost - powiedziała Yennefer. - Wiedziałam też, że nim cokolwiek przedsięweźmiesz, będziesz starał się zaimponować mi elokwencją. Ty gadałeś, a zawieszony nad tobą urok działał i powoli cię łamał. Teraz możesz już tylko mówić. Ale nie musisz mi już imponować. Wiem, że jesteś elokwentny. Dalsze wysiłki w tym kierunku popsują własny efekt. - Chireadan... - powiedział z wysiłkiem, wciąż próbując walczyć z magicznym paraliżem. - Chireadan zorientuje się, że coś knujesz. Zorientuje się rychło, nabierze podejrzeń lada chwila, bo nie ufa ci, Yennefer. Nie ufał ci od początku... Czarodziejka powiodła dłonią w szerokim geście. Ściany komnaty zamazały się i nabrały jednolitej mętnoszarej struktury i barwy. Znikły drzwi, znikły okna, znikły nawet zakurzone kotary i upstrzone przez muchy obrazki na ścianach. - I co z tego, że Chireadan się zorientuje? - wykrzywiła się złośliwie. - Pobiegnie po pomoc? Przez moją barierę nie przejdzie nikt. Ale Chireadan nigdzie nie pobiegnie, nie uczyni nic przeciw mnie. Nic. Jest pod moim urokiem. Nie, nie chodzi o czamoksięstwo, nie robiłam niczego w tym kierunku. Zwykła chemia organizmu. Zakochał się we mnie, bałwan. Nie wiedziałeś o tym? Zamierzał nawet wyzwać Beau na pojedynek, wyobrażasz sobie? Elf, a zazdrosny. To się rzadko zdarza. Geralt, ja nie bez powodu wybrałam ten dom. - Beau Berrant, Chireadan, Errdil, Jaskier. Rzeczywiście, idziesz do celu najprostszą drogą. Ale mną, Yennefer, nie posłużysz się. - Ależ posłużę, posłużę. - Czarodziejka wstała z łóżka, podeszła, starannie omijając wykreślone na podłodze znaki i symbole. - Mówiłam przecież, że jesteś mi coś winien za uzdrowienie poety. Chodzi o drobnostkę, o niewielką przysługę. Po tym, czego zamierzam tu zaraz dokonać, natychmiast znikam z Rinde, a mam jeszcze w tym miasteczku pewne... nie spłacone rachunki, nazwijmy to. Kil- ' ku osobom przyrzekłam tu coś, a ja zawsze spełniam obietnice. Ponieważ jednak sama nie zdążę, ty spełnisz te obietnice za mnie. Walczył, walczył z całych sił. Nadaremnie. - Nie szamocz się, wiedźminku - uśmiechnęła się zjadliwie. - To na nic. Masz silną wolę i sporo odporności na magię, ale ze mną i moim zaklęciem mierzyć się nie możesz. I nie odgrywaj przede mną komedii. Nie próbuj fascynować mnie twą twardą i hardą męskością. Ty wyłącznie we własnym mniemaniu jesteś hardy i twardy. By ratować przyjaciela, zrobiłbyś dla mnie wszystko i bez czarów, zapłaciłbyś każdą cenę, wylizałbyś mi buty. A może i coś jeszcze, gdybym nieoczekiwanie zapragnęła rozrywki. Milczał. Yennefer stała przed nim, uśmiechając się i bawiąc przypiętą do aksamitki gwiazdą z obsydianu skrzącą się od brylancików. - Już w sypialni Beau - ciągnęła - po wymianie kilku słów wiedziałam, jaki jesteś. I wiedziałam, w jakiej monecie zażądam od ciebie zapłaty. Moje rachunki w Rinde mógłby wyrównać każdy, choćby Chireadan. Ale zrobisz to ty, bo musisz zapłacić. Za udawaną hardość, za zimny wzrok, za oczy łowiące każdy szczegół, za kamienną twarz, za sarkastyczny ton. Za mniemanie, że możesz stać twarzą w twarz z Yennefer z Vengerbergu i uważać ją za pełną samouwielbienia arogantkę, za wyrachowaną wiedźmę, a jednocześnie wytrzeszczać oczy na jej namydlone cycki. Płać, Geralcie z Rivii! Chwyciła go oburącz za włosy i gwałtownie pocałowała w usta, wpiła się w nie jak wampir. Medalion na szyi zadygotał, Geralt miał wrażenie, że łańcuszek kurczy się i zaciska jak garota. W jego głowie coś rozbłysło, w uszach zaczęło straszliwie szumieć. Przestał widzieć fiołkowe oczy czarodziejki, zapadł w ciemność. Klęczał. Yennefer mówiła do niego łagodnym, miękkim głosem. - Zapamiętałeś? - Tak, pani. To był jego własny głos. - Idź zatem i wykonaj moje polecenia. - Na rozkaz, pani. - Możesz pocałować mnie w rękę. - Dzięki, pani. Poczuł, że zbliża się do niej na kolanach. W głowie brzęczało dziesięć tysięcy pszczół. Jej dłoń pachniała bzem i agrestem. Bzem i agrestem... Bzem i agrestem... Błysk. Ciemność. Balustrada, schody. Twarz Chireadana. - Geralt! Co z tobą? Geralt, dokąd? - Muszę... - Jego własny głos. - Muszę iść... - Bogowie! Spójrzcie na jego oczy! Twarz Vratimira, wykrzywiona przerażeniem. Twarz Errdila. I głos Chireadana. - Nie! Errdil, nie! Nie dotykajcie go i nie próbujcie zatrzymać! Z drogi, Errdil! Zejdź mu z drogi! Zapach bzu i agrestu. Bzu i agrestu... Drzwi. Eksplozja słońca. Gorąco. Parno. Zapach bzu i agrestu. Będzie burza, pomyślał. I była to ostatnia jego trzeźwa myśl. ![]() ![]() ![]() |